Szefowa firmy domaga się 5,5 mln zł za błędne decyzje fiskusa
REKLAMA
W czwartek Sąd Okręgowy w Katowicach przesłuchał pierwszych świadków w procesie o odszkodowanie.
REKLAMA
Sprawa Joanny Jarosz porównywana jest do kłopotów, jakie z urzędnikami skarbowymi miał były szef Optimusa Roman Kluska. Podobnie jak jemu, także właścicielce firmy odzieżowej New Knitting zarzucono nieprawidłowości w rozliczaniu podatku VAT.
Jej spółka, zajmująca się produkcją wyrobów dziewiarskich, otworzyła oddział w Hamburgu. Oddział kupował materiały do produkcji i powierzał go macierzystej spółce. Centrala dostarczała zaś oddziałowi już gotowy towar, który ten z kolei sprzedawał kontrahentom niemieckim.
New Knitting, jako eksporter otrzymywał zwrot VAT. Siedem lat temu aparat skarbowy uznał jednak, że pomiędzy macierzystą firmą a oddziałem dochodziło jedynie do "przesunięcia magazynowego", a więc zwrot podatku się nie należy.
Naliczono wysoką karę, bez zwrotu podatku firma miała w kasie każdego miesiąca o 100-200 tys. zł mniej niż do tej pory. Zabezpieczono nieruchomości i sprzęt firmy. Banki nie chciały udzielać kredytów. Jarosz musiała zwolnić pracowników. Niemiecki oddział trzeba było zamknąć.
Przesłuchany w czwartek przed sądem brat Joanny Jarosz, który w jej spółce jest prokurentem, zeznał, że do czasu problemów z urzędnikami skarbowymi firma rozwijała się bardzo dynamicznie, notując każdego roku znaczący wzrost obrotów. Tak było do 2001 r., później firma zaczęła tracić partnerów.
"Kiedy zaczęły się kłopoty, straciliśmy wiarygodność w oczach firm niemieckich. Jeżeli ktoś na tamtejszym rynku ma problemy z urzędem skarbowym jest uważany za nieuczciwego" - mówił Michał Jarosz.
Poza nim sąd przesłuchał też w czwartek prezesa Stowarzyszenia Pomocy Podatnikom "Pro publico" Zdzisława Jermakowskiego. W 2002 r. Jarosz zwróciła się do tego stowarzyszenia o pomoc. Jermakowski zeznał, że na temat firmy New Knitting rozmawiał z szefem Izby Skarbowej w Katowicach, ten jednak nie dał się przekonać do zmiany stanowiska.
Świadek dodał, że o sprawie rozmawiał też z dyrektorem jednego z departamentów Ministerstwa Finansów i ten przyznał rację firmie Jarosz, nie poszły jednak za tym żadne działania. Skutku nie przyniosły też publikacje prasowe - mówił świadek.
REKLAMA
W imieniu dyrektora Izby Skarbowej w Katowicach występuje przed sądem przedstawiciel Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa. Radca prokuratorii mec. Marta Kęcka-Iwan wniosła o oddalenie powództwa. Na następnej rozprawie mają być przesłuchiwani niemieccy kontrahenci Joanny Jarosz. Nie wyznaczono jeszcze terminu posiedzenia.
Sprawę formy Joanny Jarosz rozpatrywał wcześniej sąd administracyjny, który ostatecznie to jej przyznał rację. Dziś jej spółka jest w bardzo złym stanie - nie produkuje niczego, podnajmuje część pomieszczeń innej firmie i chce sprzedać budynek. Prezes Jarosz powiedziała PAP, że 5,5 mln zł, których żąda w pozwie, to wyliczona strata oraz utracone korzyści jej firmy. Zdecydowała się wytoczyć proces, aby spłacić stare zobowiązania.
"Sprzedajemy w tej chwili majątek, nieruchomości, bo musimy to wszystko spłacić" - podkreśliła Jarosz. Jak mówi, nawet jeśli wygra proces i dostanie takie pieniądze jakich żąda, prawdopodobnie nie będzie już w stanie wznowić działalności spółki.
"Jestem po siedmiu latach ciężkiej wojny. Mało kto ma siły i energię, aby budować taką firmę od nowa" - oświadczyła. Jak dodała, nikt z aparatu skarbowego nigdy jej nie przeprosił.
REKLAMA
REKLAMA
- Czytaj artykuły
- Rozwiązuj testy
- Zdobądź certyfikat