Dyrektywa o pracownikach delegowanych
REKLAMA
REKLAMA
Uzasadniając takie posunięcie, Marianne Thyssen, komisarz UE ds. zatrudnienia twierdzi że „...Propozycja zmian w unijnej dyrektywie o pracownikach delegowanych ma na celu lepszą ochronę ich praw oraz wyrównanie warunków konkurowania na wspólnym rynku (…) Komisja jest przekonana, że nasza propozycja przede wszystkim zapewni lepszą ochronę praw pracowników delegowanych, których wynagrodzenia będą wyższe. A dzięki temu, patrząc z perspektywy państw członkowskich, zwiększą się także wpływy do systemów zabezpieczenia społecznego i wpływy podatkowe w krajach pochodzenia pracowników delegowanych..."
REKLAMA
Analizując powyższe słowa, dochodzimy do wniosku, że pani Thyssen żyje w kompletnie innej rzeczywistości...
Nie trzeba być bowiem unijnym komisarzem, żeby zdawać sobie sprawę z dysproporcji w rozwoju gospodarczym krajów tzw. „Starej Unii” czyli Europy Zachodniej i „Nowej Unii” (Europa Środkowo–Wschodnia), a co za tym idzie, z różnic w poziomie wynagrodzenia pracowników firm działających w obu tych częściach Wspólnoty. Co więcej, głównym poszkodowanym przez nowe prawo będzie właśnie Polska, jako że to nasz kraj wysyła do unijnych państw najwięcej pracowników delegowanych!
Według badań doktora dr Benio, prezentowanych na trwającym w dniach 7 – 8 listopada 2016 roku w Krakowie IV Europejskim Kongresie Mobilności Pracy, „...Już w tej chwili firmy wysyłające pracowników za granicę ponoszą szereg dodatkowych kosztów związanych z ich przejazdem, zakwaterowaniem, wyżywieniem, obsługą prawną i tłumaczeniami (...) jest to blisko 30% całkowitych kosztów usługi...”
Nowelizacja zwiększy owe koszta nawet o kolejne 30%, (premie, dodatki socjalne obowiązujące w danym państwie) sprawiając, że delegowanie pracowników do krajów „Starej Unii” stanie się zupełnie nieopłacalne, zamykając tym samym tamtejszy rynek dla firm z Europy Środkowo–Wschodniej, w konsekwencji stawiając je na skraju bankructwa.
Polecamy: Dowóz pracowników do pracy - w podatkach i rachunkowości
Mamy więc do czynienia z (nie bójmy się użyć tego słowa) perfidnym zabiegiem, który pod pozorem wyrównywania szans, premiuje przedsiębiorstwa z „Zachodu” likwidując ich konkurencję z takich państw jak Bułgaria, Czechy, Dania, Estonia, Chorwacja, Węgry, Łotwa, Litwa, Rumunia, Słowacja i oczywiście Polska. Co więcej, powodując upadek dużej liczby przedsiębiorstw z tychże krajów, Unia powiększy tam stopień bezrobocia, a tym samym zapowiadane zwiększenie „...wpływów do systemów zabezpieczenia społecznego i wpływów podatkowych w krajach pochodzenia pracowników delegowanych...” to po prostu bajka...
Naturalną reakcją obronną przedsiębiorców z Polski i nie tylko będzie szukanie ewentualnych rynków zbytu poza granicami UE (co pozbawi Wspólnotę nie tylko dużej liczby wykwalifikowanych pracowników, ale także zysków podatkowych pochodzących z ich pracy), ewentualnie zakładanie lub przerejestrowywanie tam swoich firm. Możemy więc w najbliższych miesiącach być świadkami masowego przenoszenia działalności do UK (który to kraj dzięki brexitowi uciekł poza zasięg jurysdykcji unijnej), a następnie prowadzenia jej na terenie Anglii, Walii lub Szkocji, albo też rejestracji firm w krajach przyjaznym przedsiębiorcom, czyli państwach, które dzięki korzystnym rozwiązaniom w zakresie przepisów podatkowych, oferują inwestorom liczne korzyści finansowe, których tak desperacko pragnie ich pozbawić Unia Europejska.
Autor: B.Fuchs
www.dowson-holdings.com
Zobacz także: Kadry
REKLAMA
REKLAMA
- Czytaj artykuły
- Rozwiązuj testy
- Zdobądź certyfikat