Dzieci psują budżet
REKLAMA
"Polska rodzina jest w stanie kryzysu. Dobitnie świadczą o tym statystyki. Z roku na rok rodzi się coraz mniej Polaków. Utrwala się model rodziny z jednym lub dwojgiem dzieci, co nie zapewnia prostego następstwa pokoleń" - taką diagnozę PiS postawił w programie wyborczym z 2005 r. "Dołożymy wszelkich starań, by przekonać Polaków, że państwo polskie docenia, jaką wartością jest rodzina posiadająca i wychowująca dzieci" - zapewnił. I obiecał ulgę podatkową na dzieci.
Ulga miała się pojawić "tak szybko, jak to będzie możliwe". Pod koniec zeszłego roku znalazła się w ustawie podatkowej. Rodzice mają z niej skorzystać w rozliczeniu podatkowym za 2007 r., czyli na początku roku przyszłego. Niestety wysokość ulgi pozostawiała sporo do życzenia. 120 zł do odpisania od podatku rocznie na każde dziecko.
W zeszłym tygodniu, tuż przed decyzją o samorozwiązaniu i - co nie jest bez znaczenia - na progu kolejnej kampanii wyborczej, Sejm uchwalił podwyżkę ulgi. Nie wszystko poszło jednak po myśli PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego proponowała podwyżkę odpisu od podatku do przeszło 570 zł na dziecko, Sejm przegłosował ulgę dwukrotnie wyższą.
Ta decyzja bardzo zdenerwowała rząd. Okazało się, że podwojona ulga może rozsadzić budżet, bo będzie kosztować 6,5 mld zł, a rząd zarezerwował na ten cel ok. 3,5 mld zł. Taka ulga to zdaniem wicepremier i minister finansów Zyty Gilowskiej przesada. Według niej z takiej ulgi skorzysta tylko "nieliczna grupa bogaczy, która zafundowała sobie wiele dzieci".
Ta sama wicepremier stwierdziła potem, że przegłosowana przez posłów ulga podatkowa w wysokości 1145 zł na każde dziecko spowoduje, iż kilka milionów rodziców w ogóle przestanie płacić podatek dochodowy. To skorzystają z ulgi czy nie?
Do pełnego wykorzystania ulgi przy jednym dziecku wystarczy roczny dochód brutto sięgający 20 tys. zł, co przekłada się na miesięczną pensję na rękę w wysokości ok. 1150 zł.
Ulga ma jednak liczne wady. Trafia nie tylko do najsłabiej zarabiających, ale także do tych, którym się dobrze powodzi. Komplikuje system podatkowy. Stwarza możliwości nadużyć (w latach 80. XX wieku w Stanach Zjednoczonych źle skonstruowane przepisy spowodowały zgłoszenie do ulgi 7 mln wirtualnych dzieci). Pieniędzy na dzieci nie dostaną osoby, które podatku nie płacą. Nawet jeśli im się bardzo źle powodzi.
Zwolennicy ulgi przekonują, że likwiduje ona nierówność podatkową. - Rodzice, choć utrzymują i wychowują przyszłych podatników, płacą tyle samo, co osoby bezdzietne. Czyli więcej, bo rodzina z dziećmi musi kupować więcej, a przez to płaci więcej podatków zawartych w cenie towarów i usług (VAT i akcyza). I nie ma z tego powodu preferencji w podatku dochodowym - tłumaczą.
Nie potrafię rozstrzygnąć, co lepsze - ulga czy zasiłki. Jako zwolennik niskich podatków rozumiem, że system podatkowy powinien zawierać jak najmniej ulg. Ulga na dzieci należy jednak do tych bardziej sensownych. I jeśli coś ma zachęcać rodziców do podejmowania trudu wychowywania dzieci, to z pewnością wyższa ulga niż becikowe.
Więc jednak ulga? Jeszcze w tym tygodniu w sprawie ulgi na dzieci wypowie się Senat. Wicepremier Gilowska ma nadzieję, że obniży ulgę o połowę. W kampanii wyborczej takie cięcie obiecanego już w końcu podatnikom przywileju byłoby jednak nie lada wyczynem.
Piotr Skwirowski
Źródło: Gazeta Wyborcza
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
- Czytaj artykuły
- Rozwiązuj testy
- Zdobądź certyfikat